Aktywność fizyczna, zawsze stanowiła dla Stasia nieodzowny czynnik istnienia. Jednak i Stasiowi na tym polu, zdarzały się kryzysy. Przecież każdy wie, że są takie dni w tygodniu... ,
w których też i Stasia dopada brak motywacji nie tylko do aktywności sportowej, ale i aktywności w ogóle. Gdyby nie strach, że Stasio się udusi, to w takich dniach najchętniej nie zamęczałby płuc procesem oddychania.
Ale poziom strachu, znacznie przerasta przyznany Stasiowi deputat odwagi i Stasio jednak oddycha. Tym niemniej, Stasio ma jedną fundamentalną zasadę, która nie ma żadnych wyjątków - w okresach braku motywacji, Stasio nigdy nie wsiada na rower!! (Dygresja! Z tym niebiańskim wyposażaniem tornistrów przed ziemską ekspedycją, to też jakaś "ściema". Do każdego rzucanego dobra - kolejki! Staniesz w jednej, nie masz szans w drugiej... Zupełnie jak na Ziemi po latach!! Gdy rzucili odwagę, Stasio stał akurat blisko lady z deficytową urodą. Ale gdy się wreszcie do lady dopchał, to i tak leżały tam już tylko jakieś ochłapy. Brał więc co pozostało, bo nowej dostawy nie przewidywano z uwagi na "przejściowe trudności zaopatrzeniowe". Nawet więc zęby - jak się potem okazało - Stasio dostał z reklamacyjnych zwrotów. Zazdroszcząc innym, ciągle w nich musiał potem dłubać na Ziemi!!). Gdy Stasio bywa w dobrym humorze - a czasami zdarza mu się w nim bywać, choć z upływem lat coraz rzadziej! - Stasio zwykł mawiać, że aktywność fizyczna jest tlenem w zepsutym powietrzu Świata i chociaż jest on do życia niezbędny, to jego nadmiar też potrafi zabić. Tak więc, gdyby ten Świat był z umiarem bardziej aktywny fizycznie, to żadne "szczyty klimatyczne", nie byłyby mu już potrzebne!
Jak sięga wstecz coraz słabszą pamięcią, Stasio z entuzjazmem i pełnym poświęceniem, starał się swoimi wysiłkami na tym polu, oczarować tę aktywność. Jednak atywność fizyczna nie wykazywała podobnego zrozumienia i uzyskiwane rezultaty, zawsze były odwrotnie proporcjonalne do skali aktywności Stasia - im bardziej chciał on zbliżyć się do stawianego sobie celu, tym ten cel szybciej się od Stasia oddalał. Niemniej, każdy etap w życiu Stasia, wiązał się z odkrywaniem nowej dyscypliny aktywności fizycznej. Głównym narzędziem poznawczym, reguł i zasad rządzących tymi dyscyplinami, była przede wszystkim - ulubiona przez Stasia - metoda "prób i błędów". I tak:
Próba zdobycia na Porodówce sprawności "Małego Podróżnika", skończyła się dla Stasia bolesnym spotkaniem tyłka ze Światem. Widać wszyscy - a przynajmniej zdecydowana większość nowych adeptów ziemskich podróży! - sięga po tę sprawność i uzyskuje podobne rezultaty.
W Przedszkolu Stasio rozważał dwie opcje: swą przyszłość związać z kolarstwem, czy też pod wpływem uczuciowych koleżanek, zostać zawodnikiem Sumo. Początkowo wybrał pierwszą opcję. Rosła wtedy legenda Wielkiego Królaka, który pompką od roweru prał Ruska na jednym z etapów Wyścigu Pokoju. Stasio też pragnął tak prać. Nawet zaczął się do tej kariery skwapliwie przygotowywać, "pożyczając" sobie pompkę i rower mamy do treningów. Niestety, gdy po jednym z pierwszych, lokalnych wyścigów, Stasio wrócił do domu z zardzewiałym gwoździem w głowie i sąsiadem, żądającym naprawy zdewastowanego płotu, Stasio musiał ponownie przemyśleć wybór tej opcji. Mama bowiem, najpierw sprała Stasia i zarekwirowała mu pompkę, następnie zainwestowała w remont płotu i nową "damkę" dla siebie, a w końcu uwolniła głowę Stasia od zardzewiałego gwoździa. Skupiając zaś swą uwagę na tyłku Stasia, mama wyraziła też dobitnie opinię, że jeśli Stasiowi w tej dziurawej głowie, nadal roją się kolarskie bzdety, to dalszy rozwój specjalistyczny, niech Stasio opiera tylko i wyłącznie na sprzęcie reszty pasjonatów tej dyscypliny.
Nadal jednak bity w Przedszkolu, gdzie tylko się dało, Stasio powrócił więc do rozważenia drugiej opcji. Niestety, zanim Stasio zdążył zasmakować w Sumo, opuścił z radością owo miejsce kaźni wraz z jego katami w spódniczkach i pieluchach.
W Podstawówce częstotliwość bijania go jakby opadła, za to Stasio ledwo dychał, truty cierpliwie tytoniowym dymem braciszka. Stasio rozważał wówczas wybór spośród dwóch sportowych wariantów: nurka głębinowego lub płetwonurka. Pierwszy wariant wymagał mocnego kręgosłupa i zmiany miejsca zamieszkania na bliższe stoczni. Drugi zaś - nakładów finansowych i głębokiego jeziora. Choć więc oba warianty gwarantowały mu aż nadmiar tlenu, Stasio musiał - z różnych powodów! - z nich zrezygnować. Do dzisiaj też, pozostała Stasiowi jedna płetwa, na którą dla Stasia zrzuciła się bliższa i dalsza rodzina. Stasio nawet próbował w niej pływać na miejskim basenie, ale od pływania w kółko bolała go głowa i po wyjściu z wody, Stasio długo nie odzyskiwał prostego kierunku przemieszczania się. W wodzie zaś, nigdy nie osiągał celu, który sobie wyznaczał. Miał natomiast rosnącą liczbę, rozbawionych jego techniką, obserwatorów. Zwłaszcza grupa ratowników, wykazywała chorobliwe zainteresowanie Stasiem.
W Technikum Stasio skłaniał się ku kulturystyce, błędnie skupiając swoją uwagę na robieniu "masy" z michy brata, zamiast "rzeźby". Stasio na różne sposoby, wentylował też nadal przetrute płuca. Ponieważ wszystkich wtedy ogarnęła mania dogonienia piłki i wepchnięcia jej przeciwnikom do osiatkowanych miejsc, Stasio również uległ tej manii. Do dzisiaj wprawdzie Stasio nie może pojąć celu tego wpychania, skoro za moment i tak, trzeba było piłkę stamtąd - wśród gromkich przekleństw! - wyjmować. Stasio wówczas już jednak twardy był i nóg ambitnie nie odstawiał. Dlatego też, po każdej takiej sportowej turze, Stasio - wielokrotnie skopany - ledwo doczołgiwał się do domu. Uznał więc, że nie będzie się regularnie kopał z tyloma końmi i świetlana kariera futbolisty nie jest mu pisana. Jednak perspektyw rozgniatania orzechów w zaciśniętej, umięśnionej dłoni, Stasio nie stracił z pola widzenia. Kupił sobie nawet podręcznik kulturystycznych ćwiczeń imć Zakrzewskiego pt. "ABC młodego siłacza" oraz "zorganizował" sobie, swoje pierwsze hantle i sztangę z ciężarami do podnoszenia. Oszałamiające postępy swoich intensywnych zajęć, Stasio bacznie obserwował w lustrze mamusi, zlokalizowanym w sali ćwiczeń dużego pokoju i porównywał - wykwitające mu każdego dnia! - sploty mięśniowe, ze zdjęciami Mariana Glinki, ilustrującymi w/w podręcznik instruktażowy. Był już o jeden mały kroczek od detronizacji tego idola, gdy sąsiad z dołu kategorycznie zażądał, ograniczenia w porach posiłków pracy nad cielesnym wizerunkiem Stasia. Oświadczył Stasiowi, że czerwony barszcz zaprawiany sufitem, mu nie smakuje, oraz że do kotleta schabowego - zamiast sztućców! - nie ma zamiaru używać wynajętej koparki. Stasio zrozumiał wówczas, że oto sąsiad tym zawistnym i nieprzemyślanym krokiem, całkowicie zrujnował perspektywy rozlicznych sesji zdjęciowych do literatury fachowej z jego udziałem. Od tej pory, Stasio pozwolił więc kurzyć się Zakrzewskiemu na półce licząc, że może kiedyś sąsiad zacznie jadać poza domem. A do tej pory, Stasio rozejrzy się za inną formą aktywności fizycznej.
Na Studiach Stasio poszedł "na całego". Najpierw Stasio zapragnął zająć się boksem. Zanim jednak trafił na bokserską salę, Stasiowi przytrafił się udział w przypadkowym i nieoficjalnym "Pierwszym Kroku" w akademiku, na którym Stasio złamał kość dłoni i - obolały po próbach koleżeńskiego "nastawienia" jej - zszedł na złodziejską drogę. Żeby bowiem mieć założony na tę rekę gips, Stasio musiał "w zębach" przynieść sobie do niego drut. I Stasio ten drut przyniósł - choć nie było to ani łatwe, ani bezpieczne. Dość będzie wspomnieć, że przez Stasia, na wszystkich rozpoczętych placach budowy w Szczecinie, wydatnie wzmocniono wówczas ochronę. Potem Stasio zajął się judo. Gdy mu jednak poleciał łuk brwiowy - w trakcie odbierania gratulacji za osiągnięcie kolejnego stopnia uczniowskiego - Stasio zrezygnował. Uznał bowiem, że oszczędzając na nim, wredna natura nie wyposażyła go w dostateczną ilość łuków brwiowych, by Stasio mógł dotrwać przynajmniej do pierwszego stopnia mistrzowskiego. Koniec studiów zbliżał się nieuchronnie, a Stasio jeszcze w żadnej dyscyplinie sportowej porządnie "nie namieszał". I wtedy - również znienacka! - Stasio potknął się o karate. Tu znowu był niemiłosiernie obijany na różne sposoby i w różnych partiach. Stasio przypuszcza nawet, że szczytowym osiągnięciem tej jego nowej fascynacji, mogło właśnie stać się późniejsze, trwałe uwielbienie i już dozgonne przywiązanie Izoldy do niego.
Kolejny okres życia Stasia, też obfitował atrakcyjnymi propozycjami sportowej aktywności. Na etapie Wojska, Stasio odkrył uroki zorganizowanych, grupowych i indywidualnych pieszych wędrówek, niezrealizowanych atrakcji turystyki kwalifikowanej oraz strzeleckich popisów "Panu Bogu w okno". Jak w każdym z jego wcześniejszych etapów aktywności fizycznej, tutaj również trzymały Stasia w swych czułych objęciach: krew, pot i łzy. I tutaj towarzyszył mu krwawiący ból rozbitych kości dłoni, pot pozostawiony na parkietach kasyn i łzy pożegnań! Dotychczasowe więc doświadczenie życiowe, utwierdzało Stasia w przeświadczeniu, że "dzień bez dobrego manta, to dzień stracony! ".
W Pracy, oprócz dodatychczasowych form aktywności fizycznej (wzbogaconych tradycyjnymi dyscyplinami, jak np. emocjonującymi pościgami za autobusami na przystankach, podciąganiem się w nich na drążkach wraz z elementami siłowego zdobywania przestrzeni, itd.) Stasio ponownie zasmakował w turystyce i nawet zatrudnił się w jednostce, kierunkowo z nią związaną. Naczytał się bowiem, artykułów w regionalnej prasie o niezliczonych miejscach, w których uchodzący z zawieruchy wojennej Niemcy, poukrywali skarby i depozyty. Naczytał się więc o składnicach dzieł sztuki, sztolniach, ukrytych wejściach do grot, podziemnych magazynach i fabrykach... Z tych artykułów jasno wynikało, że wędrując górskimi szlakami, trzeba bardzo uważać, by się o te kokosy nie przewrócić. Stasio postanowił więc odkurzyć nabyte w Wojsku umiejętności, połazić sobie po tych górach i trochę tego dobra, poznosić na "czarną godzinę" - co miało tam tak leżeć, rdzewieć i się marnować! Bardzo więc był zdziwiony, gdy łażąc po tych górach służbowo i prywatnie, nie tylko niczego nie znalazł, ale zgubił czapkę i rekawiczki oraz skręcił nogę. Zniechęcony, Stasio przestał śnić o zasobnej "czarnej godzinie", porzucił turystyczne ciągoty i skoncentrował się na nizinnej aktywności fizycznej.
Dopiero na etapie Emerytury, Stasio fizycznie przestał cierpieć. Może dlatego, że wtedy Stasio przede wszystkim skoncentrował swoją aktywność fizyczną już właściwie tylko na dwóch dyscylinach sportowych: gimnastyce artystycznej wskazującego palca na pilocie oraz biegach przełajowych. Tę drugą dyscyplinę, Stasio z upływem czasu stara się przekształcić w biegi na orientację. Stasio ma bowiem wrażenie, że biegi na orientację, przynoszą mu coraz więcej satysfakcji - zwłaszcza, gdy udaje się Stasiowi odnaleźć toaletę, zanim Stasio rozpocznie mikcję! Czasami w tej konkurencji Stasio nawet zdobywa dodatkowe punkty, jeśli uda mu się tę mikcję, umieścić w centrum muszli bądź pisuaru. Te dodatkowe punkty, przekonują też Stasia, że jednak nie wszystkie, wcześniej oddawane pociski, trzaskały "Panu Bogu okno", zakłócając Mu starczy, zdrowy sen. Jak więc stąd widać, Stasio aktywności fizycznej nie poniechał. Choć z przerwami, to Stasio nadal też pracuje nad cielesną "rzeźbą" i - jak sam ocenia - jeszcze kilka lat dopieszczania, a przystąpi znowu do zarzuconej przed laty, fazy budowy "masy". Za jakieś kilkadziesiąt lat, efekt zabiegów Stasia, powinien już "trzaskać po oczach" i wówczas "klękajcie narody"!!